Solina z podchodu cz.1

Jak to często bywa o wszystkim zadecydował przypadek 😉 zdarzenie losu któremu troszeczkę pomogłem – mianowicie spakowałem wędki na rodzinny urlop. 😛 Żona na całe szczęście podeszła do wszystkiego z dystansem, ponieważ wiedziała, że jest na pozycji straconej 😛 Najczęściej na takie wyjazdy nie zabieram wędek, ale obierając kurs na Bieszczady, jak można było nie spróbować sił na perle Podkarpacia czyli Solinie. Woda, którą do tej pory znalem tylko ze zdjęć, wkrótce miała mi pokazać swoje tajemnice i dostarczyć wiele, naprawdę WIELE emocji! Solina z podchodu

Miejsce mojej przygody 🙂 

Przygotowania 

Przed wyjazdem wykonałem parę telefonów, żeby nie jechać w ciemno i cokolwiek wiedzieć o tym zbiorniku. Kolega, który wrócił z prawie 10 dniowego turnusu połowił sporo leszczyków, płoci a nawet trafił piękną świnkę i sandacza! Wiadomości jakie napływały na moją skrzynkę naprawdę podnosiły mnie na duchu. Jednak nie mogłem zabrać ze sobą całego sprzętu ponieważ nie było by miejsca w aucie – pomimo sporego kombi 😉 Zdecydowałem ograniczyć wszystko do minimum, szczególnie po rozmowie z Sebastianem Łosiem, który wychował się nad tą piękną wodą. Polecił mi żebym zabrał tyle sprzętu, ile będę mógł unieść w rękach. Ostrzegał, że jest to zbiornik górski i brzegi nie dość że są strome, to jeszcze porośnięte drzewami, nie mówić już o ścieżkach, których prawie to w ogóle nie było widać ! Szczerze ? takie informacje jeszcze bardziej „wkręciły” mnie w temat łowienia i poszukiwania „swoich” ryb. Wiedziałem, że łatwo nie będzie, a każda ryba będzie cieszyła.

Dla mniej zorientowanych parę informacji i jeziorze Solińskim zaczerpnietej  z WIKIPEDIA

Pojemność całkowita 472 mln m³
Powierzchnia 22 km²
Wysokość zapory 82 m
Głębokość 60 m

Źródło : https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezioro_Solińskie

Czekało mnie więc łowienie w turkusowym „ morzu”, kolor wody w Solinie jest po prostu niesamowity. Nie mogłem się doczekać, aż coś złowię, żeby popatrzeć na kolory tamtejszych ryb. Z tak dużych głębokości i tak czystej wody najczęściej ryby są przepiękne! Ale czy cokolwiek złowię ??

Na rozpoznanie miałem bardzo mało czasu, ponieważ jak już wyżej wspomniałem było to wyjazd rodzinny i naszym celem było poznanie uroków Bieszczad. Pomijając lekko temat czystko wędkarski, naprawdę polecam zobaczenie tego pięknego zakątka naszego kraju. Sposobów na zwiedzanie jest bardzo dużo i jeżeli dopisze pogoda, widoki będą zapierały dech w piersiach!

Pomyśleć, że jeszcze nigdy tam nie byłem ….  😉

Rzeczek jest naprawdę dużo i każda ładniejsza ….. 

Panorama z pociągu kolejki wąskotorowej 

Ciekawe jak będzie na jesieni 🙂 

Aby wygospodarować trochę czasu najzwyczajniej w świecie wstałem wcześnie rano i do domu przychodziłem na późne śniadanie. Dawało mi to parę godzinek na swoje hobby, które w Solińskim wydaniu nabrało jeszcze bardziej optymistycznego wyrazu – ale o tym za chwilę.

Pierwszą rzeczą, którą chciałem zrobić to popatrzeć i namierzyć potencjalne miejscówki. Z pomocą przyszedł Sebastian, który oprowadził mnie po łowisku i pokazał wiele ciekawostek. Przebyliśmy wiele kilometrów (część samochodem), ale wycieczka warta była uwagi ponieważ mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać i na co mogę liczyć.

Urzekło mnie piękno i dzikość wody! Nie spotkaliśmy prawie żadnego wędkarza, co nie oznacza, że nie ma presji w okolicy. Wielkość zbiornika powoduje, że ciężko o konkurencje co w teorii powinno przełożyć się na lepsze wyniki. Tym bardziej, jeżeli podamy rybom ich najlepsze smakołyki. Tych dużo nie miałem, ale same najlepsze 🙂

Miejscówka ciężka do obłowienia, ale obdarzyła paroma rybami 🙂 

Pierwszy cel jaki przed sobą postawiłem to karpie …. Szczerze, to na wiele nie liczyłem, ale chciałem spróbować złowić cypriusa, tym bardziej, że parę sztuk widziałem. Rybki pokazywały się niedaleko brzegu, pod nimi było na pewno około 5 – 6 m wody. Decyzja mogła być tylko jedna – pellet wagler !! Łowienie bardzo aktywne tak wiec na pewno nie będę się nudził. Technika bardzo prosta i nie wymagająca za wiele nowinek technicznych. Wędka odległościowa o długości 3,6m z dedykacją do wspomnianej techniki. Można pokusić się także o inne wędzisko, ale trzeba mieć świadomość że czeka nas wiele rzutów. Nie potrzeba stosować super wyrafinowanych spławików – polecam zakup pellet wagglera ze zdejmowanymi krążkami. Wspomniany spławik montujemy do żyłki za pomocą łącznika i koniec filozofii 😛

Zestaw mało skomplikowany 🙂 ale jak się okazało bardzo skuteczny 🙂 

Obciązenie jest już umieszczone w dolnej części korpusu, tak że wyważa spławik, a my świetnie widzimy antenkę. Wiążę do tego metrowy przypon z fluorocarbonu i mocny hak z włosem. Na haczyku ląduje ta sama przynęta, którą strzelam czyli 8mm ringer  🙂  małą procą podaję raz za razem po 3 – 4 sztuki. Strzelam bardzo systematycznie i często. Krótko mówiąc trzeba przyzwyczaić ryby do opadającego pokarmu. Na komercjach nie powinno to stanowić problemu, ale czy mi się uda przechytrzyć jakiegoś dzikusa?

Mało i systematycznie 🙂 Prosta zasada przy pellet waggler 

Pierwsza próba łowienia

 

Zanim jednak zacząłem nęcenie musiałem dojść do stanowiska, czyli przeszło 30 min spacer do górkach i pagórkach. Na kondycję nie narzekam, ale naprawdę można było się zmęczyć. Dodatkowo poranna rosa spowodowała, że do kolan miałem wszystko mokre 😀 takie niestety uroki survivalowej wyprawy. Sprzęt miałem praktycznie minimalny – do siedzenia służyła mi mata 😀  mała torba, 2 m podbierak i wędka uzupełniały całość. No jeszcze nie mogę zapomnieć o aparacie, nieodłącznym elemencie moich wypraw. Wszystkiego było tak mało, że poruszałem się z gracją kozicy górskiej 😛 skakać oczywiście nie miałem zamiaru, bo wizyta w szpitalu to ostatnia rzecz jakiej potrzebowałem.

Piękny poranek 🙂 

Pierwszy meldunek na łowisku punktualnie o godzinie 6.00. Nie zabieram się jednak za rozkładanie sprzętu, po prostu usiadłem sobie i patrzyłem na okolice. Naprawdę jestem zauroczony tutejszym klimatem, wychodzące słońce i mgła to coś magicznego i wciągającego. Ludzie często nie wiedzą co ich omija o poranku :P,  My wędkarze nad wyraz często mamy takie widoki, dlatego cieszmy się nim za każdym razem.

Przez 30 min tylko tyle sprzętu wypakowałem 🙂 

Pierwsze co wyjąłem z torby to proc i zacząłem strzelać. Trzeba wskazać rybkom, że jedzenie jest w okolicy. Pellet waggler to wymagająca metoda która „wypala” po upływie minimum godziny . Najczęściej trochę czasu  upłynie nim ryby wpłynął w nasze łowisko. Powiem szczerze, ze nawet z jednego brania był bym ucieszony. Tego jednak nie było, woda coraz bardziej się nagrzewała, a ryby  ewidentnie zaczynały być aktywniejsze. Przez myśl przechodziły mi czarne scenariusze czy nie rzuciłem się na za głęboką wodę, wszak piekielnie trudne łowisko, a ja ubzdurałem sobie karpie 😛  Nie lepiej było połowić sobie leszczyków i płotek ? Myślami byłem gdzieś indziej, bo nie zwróciłem uwagi na spławik, który pokazał się na powierzchni. Miałem branie które przegapiłem ! Zły na siebie… , ale już z lekką adrenaliną przykładam się do łowienia jeszcze bardziej. Nadzieje na branie rośnie bo obcierka ewidentnie wskazuje sprawcę  zamieszania. Staram się być bardzo cicho, siedzę w  bezruchu i nagle staje się to na co czekałem. Spławik znika pod powierzchnią, a ja zamaszyście zacinam! Jakie emocje towarzyszą w takiej chwili wiedzą osoby, które dokonywały rzeczy niemożliwej 😛 Pierwsza reakcja ryby to od razu odjazd w stronę zatopionego drzewa, które mam parę metrów od siebie 😀 nie wspomialem o tym, ale bardzo blisko w wodzie znajduje się drzewo połamane przez wichury. Gałęzie i konary to synonim bezpieczeństwa dla ostrożnych karpi. Niestety, dla nas wędkarzy to wyzwanie – które ja uwielbiam podejmować. Karpia trzymam siłowo, wędka prawie trzeszczy, ale udaje mi się go nawrócić na otwartą wodę! Pierwsze zadanie – najgorsze, wykonane. Serce bije z taką częstotliwością, jak bym był na końcu maratonu. Zastrzyk adrenaliny jest potężny, dopiero w podbieraku wszystko lekko ucicha. Po podebraniu siadam na chwilę i patrzę na wodę.

Nawet w podbieraku wie gdzie się ma kierować  

Jest wspaniale, a ja już wiem, że to będzie wspaniały wyjazd. Jedna ryba daje mi tak dużo satysfakcji, że mogę skończyć łowienie 😀 Sesja fotograficzna na macie, rybę dokładnie oglądam. Nie ma porównania z rybami komercyjnymi. Pyszczek nieskażony żadnym haczykiem!

Ciekawe czy miał kiedyś styczność z haczykiem ?? 🙂 

Pięknie wygląda. Kolory są niesamowite, barwy mocno nasycone – bez porównania z ich komercyjnymi odpowiednikami.  Powiedział bym ideał karpia …. Oczywiście moim zdaniem 🙂  rybka na pożegnanie pięknie pomachała ogonem, odpływając w turkusową wodę.

Karpik i jego domek 🙂 

Zadowolony z siebie starałem się o kolejne branie. Systematycznie dostrzeliwane pellety miały zwabić kolejne ryby. Miały kolejne minuty i nic się nie działo. Podejmuję decyzję ostatnie 10 min … Jak to często bywa, w tym momencie spławik chowa się pod powierzchnią wody. Zamaszyste zacięcie i siedzi ryba! Na pewno większa od swojej poprzedniczki. Dzielnie brnie w bezpieczne konary, ja jedynie co mogę zrobić to trzymać karpia siłowo. Wiem, że to z nim mam doczynienia bo nic innego nie stawia takiego oporu. Udaje mi się rybę podciągnać pod powierzchnię z dala od zaczepów. W czystej wodzie świetnie widzę jak walczy – naprawdę super to wygląda, gdy widzisz rybę długo przed podebraniem.  Za każdym razem ryba stara się schować w drzewach, ale moc sprzętu jest wystarczająca i udaje się zatrzymać karpia tuż przed zawadami. Hol długo nie trwa, ale za to emocje są niesamowite i niepowtarzalne. Za każdym razem trzeba walczyć z przeciwnościami i sztuczkami holowanej ryby.

Udało się 🙂 dopiero na brzegu można powiedzieć, że ryba wyjęta 

Dopiero po podebraniu czuję ulgę i radość. Spoglądam na przeciwnika i już wiem, że  będą rewelacyjne zdjęcia, ponieważ ryba jest jeszcze piękniejsza niż poprzednia! Umaszczenie bywalców Soliny to coś nieprawdopodobnego i chociażby dla takich widoków, jeszcze nie raz tam wrócę! Karp podobnie jak poprzednik odpłynął bezpiecznie machając na pożegnanie ogonem  😛 oczywiście nie mogłem sobie odmówić popływania z moją zdobyczą, ale to także ze względów bezpieczeństwa.

Myślę, że komentarz jest zbędny 😛 przepiękna ryba 🙂 

Po krótkiej sesji zdjęciowej i wypuszczeniu ryby zwinąłem się do domu 🙂 naprawdę wystarczyło mi emocji na dziś. Nie oczekiwałem jakiś cudów, ponieważ najzwyczajniej w świecie czułem się wyłowiony. Założenia taktyczne i plan wypaliły w 100% – a to jest dla mnie najważniejsze.

Szybkie przybicie piątki i karpik odpływa do domku 🙂 

Kolejne dni naszej wycieczki poświęciłem na dalsze zwiedzanie Bieszczad z pozycją obowiązkową czyli tamą w Solinie. Ilość ryb poniżej jest imponująca i naprawdę można siedzieć godzinami wpatrując się w pływające okazy. A jest co podziwiać zaczynając na kleniach, leszczach, boleniach na karpiach kończąc. Ryby ewidentnie czekają, aż coś im spadnie dobrego do jedzenia 🙂 Przy okazji podnosząc głowę w stronę zbiornika naszym oczom ukazuje się piękna panorama zbiornika „wpasowanego” w górski krajobraz. Ciekawe co będzie na jesień 😉

Znany chyba w całej Polsce widok z tamy 🙂 Niech się przyzna który wędkarz nie chciałby tego zobaczyć ….

Warty odwiedzenia mały zwierzyniec  🙂 

Na drugą wyprawę zabrałem swoją rodzinkę żeby połączyć leżakowanie z łowieniem. W czasie gdy żona korzystała z uroków przygrzewającego słońca, ja starałem  dobrać się do karpi ……….

Ciąg dalszy nastąpi 🙂 

Tekst i Foto: Kostera Marcin 

Facebook